sobota, 21 grudnia 2013

Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2013?

Nie da się nie popełniać błędów, jeśli aktywnie zarządzamy swoimi oszczędnościami i inwestycjami. Im bardziej skomplikowane stają się nasze finanse, tym trudniej kontrolować ich całokształt i unikać wpadek. Ale tak naprawdę błędy wydarzają się po to, żeby się na nich uczyć.

Osobiście mijający rok zaliczam do bardzo udanych pod względem finansów osobistych. W jego trakcie wyjątkowo dużo się nauczyłem i wykonałem kilka całkiem trafnych operacji. Za pomocą funduszy inwestycyjnych uczestniczyłem w większej części wzrostów na małych i średnich spółkach, które były jedną z topowych klas aktywów w 2013. Do niedawna w moim portfelu nie było żadnych aktywów związanych z rynkiem złota, który okazał się z kolei klapą roku.

Ale zaliczyłem też spore wpadki i to im chciałbym się szczególnie przyjrzeć. Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2013r. i jakie płyną z nich wnioski na przyszłość?

1. Obligacje korporacyjne Gant

Błędy inwestycyjne 2013
W 2013 zmaterializowało się ryzyko niewypłacalności firmy deweloperskiej Gant z Wrocławia, której obligacje posiadam od sierpnia 2012 roku w ilości dającej policzyć się na palcach jednej ręki. Spółka wypłaciła dwa razy odsetki kwartalne od tej emisji, po czym pod koniec drugiego kwartału 2013 zaczęły się jej kłopoty z płynnością.

Od tego czasu Gant nie reguluje należności wobec obligatariuszy. Trwa postępowanie sądowe, które ma doprowadzić do upadłości układowej lub likwidacyjnej tej firmy.

Obligacje tej emisji można dzisiaj sprzedać za ok. 20% nomiału, czyli 200zł za sztukę, ale rynek jest bardzo płytki, więc ze znalezieniem kupca mogą być kłopoty nawet przy tak niewygórowanej cenie. Inwestorzy nie wierzą w powrót wrocławskiego dewelopera do formy i spłatę długów w przypadku upadłości układowej ani w uczciwą windykację należności ze sporego majątku Ganta w przypadku upadłości likwidacyjnej.

Dlaczego popełniłem ten błąd?

Po pierwsze – nonszalancja. Emisja przypadła na okres, kiedy kończyła się część moich lokat bankowych i byłem otwarty na alternatywne propozycje. Lekcja z tej przygody jest następująca: nie warto inwestować w coś tylko dlatego, że akurat mamy wolne środki. To jest właśnie przejaw nonszalancji. Warto inwestować tylko wtedy, kiedy mamy dobrze uzasadnione przekonanie co do jakości i celowości jakiegoś posunięcia. Jeśli swędzą nas ręce i koniecznie chcemy gdzieś ulokować gotówkę, po prostu trzymajmy ją na rachunku oszczędnościowym z pełnym dostępem do pieniędzy (np. BGŻOptima) lub w funduszu pieniężnym z prawdziwego zdarzenia.

Po drugie – myślenie stereotypami. Mój tok rozumowania nie był specjalnie zaawansowany – uważałem z jakiegoś powodu obligacje korporacyjne za względnie bezpieczne narzędzie, do pewnego stopnia pokrewne obligacjom skarbowym. W odniesieniu do całej klasy aktywów jest to w zasadzie prawda, ale ja nie inwestowałem w większy portfel obligacji korporacyjnych odzwierciedlający zachowanie całej klasy aktywów, tylko konkretną emisję.

Lekcja z tego płynie następująca: jeśli inwestujesz w konkretny papier wartościowy, musisz odrobić zadanie domowe. Sprawdzić, w jakiej kondycji jest firma, czy jest już zadłużona, jakie są głosy krytyczne na jej temat, dlaczego warto pożyczać jej pieniądze na wiele miesięcy, itp. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, unikaj pojedynczych papierów wartościowych jak ognia – tym, czego potrzebujesz do szczęścia, są fundusze inwestycyjne lub profesjonalnie dobrany, zróżnicowany portfel aktywów finansowych.

Po trzecie – skupienie się wyłącznie na oprocentowaniu i zestawienie go z depozytami bankowymi. Na rynku można było wtedy dostać lokaty na 12-18 miesięcy oprocentowane na ok. 6% w skali roku, a Gant oferował 11% w skali roku przez dwa i pół roku.

Tyle że w banku mamy gwarancję kapitału i odsetek ze strony państwowej instytucji (Bankowy Fundusz Gwarancyjny), co sprawia, że ryzyko inwestycyjne praktycznie nie istnieje. Pożyczając firmie pieniądze w formie obligacji korporacyjnych nie mamy takiej gwarancji. Istnieje zagrożenie utraty nawet 100% ulokowanych w ten sposób środków, o czym na własnej skórze przekonało się bardzo duże grono inwestorów na rynku Catalyst. Przypadek Ganta nie jest niestety odosobniony.

Płynie z tego następująca nauka – jako inwestor nie patrz tylko w górę na potencjał zysków w optymistycznym scenariuszu (upside), ale też w dół na potencjał strat w pesymistycznym scenariuszu (downside). Inwestycja, w której upside jest zaledwie o kilka procent wyższy niż na lokacie, a downside wynosi 100% to bardzo, ale to bardzo zła inwestycja!


Po czwarte – syndrom najnowszej błyskotki. W tamtym okresie byłem w fazie intensywnego penetrowania możliwości inwestycyjnych. Od kilku miesięcy prowadziłem tę stronę i chciałem się jak najszybciej jak najwięcej nauczyć o finansach. Poszukiwałem również alternatyw wobec nudnawych depozytów bankowych. Intensywnie promowane obligacje korporacyjne Ganta dobrze trafiły wtedy w moje oczekiwania, a niski poziom wiedzy nie pozwolił mi wychwycić sygnałów ostrzegawczych, które inni wychwycili (np. tutaj i komentarze tutaj).

Nauka z tego płynie następująca – każda inwestycja to tylko i wyłącznie trzy rzeczy: możliwa do osiągnięcia stopa zwrotu, ryzyko oraz koszty. Cała reszta to marketing, kolorowanie rzeczywistości, ubieranie tych samych rzeczy w nowe nazwy, itp.

W zdaniu sobie sprawy z ograniczeń rynków i całej branży finansowej nikt nie pomógł mi bardziej niż Richard Ferri – jedną z jego książek jakiś czas temu recenzowałem.

2. Akcje firmy Barlinek

Akcje firmy Barlinek, producenta podłóg drewnianych, dały w tym roku zarobić nawet 50%.

Akcje firmy Barlinek wezwanie

Tyle że ja kupowałem je jeszcze w 2010, kiedy ich cena wydawała mi się okazyjna po dramatycznych spadkach. Od razu mówię, że w tamtym okresie inwestowałem na chybił trafił – nie miałem żadnego warsztatu, żeby oceniać i selekcjonować spółki giełdowe. Po prostu chciałem spróbować swoich sił na giełdzie i byłem przekonany, że warto kupować mocno przecenione spółki w tarapatach, szczególnie jeśli znałem te marki. W ten sposób przejechałem się też na Euromarku.

Tak czy siak, spadki rzędu 80% pomiędzy między 2007 a 2010 nie przeszkodziły, żeby tacy inwestorzy jak jak, kupujący udziały w Barlinku za ok. 3,5-4 złote za akcję, również stracili 80% i więcej pomiędzy 2010 a 2012, gdy handlowano nimi nawet po jakieś 75 groszy.

Od marca 2013 roku kurs spółki zaczął konsekwentnie rosnąć i dochodził w porywach nawet do 1,4zł – sytuacja w firmie się ustabilizowała i można było liczyć na odbudowę wartości dla akcjonariuszy. W październiku główny udziałowiec Michał Sołowow ogłosił jednak wezwanie na akcje Barlinka i plany zdjęcia go całkiem z giełdy. Sprzedałem swoje akcje za 1,29zł i odnotowałem ok. tysiąca złotych straty od początku inwestycji w 2010r.

akcje barlinek

Wszystkie moje inwestycje z tamtego okresu – i te zakończone sukcesem, i te zakończone porażką – należą do kategorii, którą nazwałbym inwestowaniem opartym o nadzieję (po angielsku znalazłaby się bardziej elegancka nazwa – hope investing). Kupić jakieś akcje, a potem mieć nadzieję, że ich wartość wzrośnie. To naiwne i powierzchowne podejście do giełdy papierów wartościowych, którym rządzi tak naprawdę tylko i wyłącznie przypadek.

Lekcja płynie z tego następująca – jakkolwiek nie chciałbym tego otwarcie przyznać, jestem kompletnie nieprzygotowany, żeby dokonywać transakcji na konkretnych papierach wartościowych. Nie mam narzędzi i warsztatu do analizowania informacji ze spółek giełdowych oraz oceniania jakości tych biznesów.

Dopóki nie nadrobię tych zaległości, nie zainwestuję ani złotówki w udziały w pojedynczej spółce giełdowej. Ekspozycję na akcje jako klasę aktywów będę uzyskiwał do tego czasu wyłącznie przez fundusze indeksowe, fundusze ETF oraz fundusze parasolowe.

3. Błędy rozkojarzenia, niedopatrzenia, niedokładności, nadmiernej aktywności

Cała reszta moich inwestycji w 2013 roku, również te rozpoczęte wcześniej, przyniosły dodatnią stopę zwrotu, ale mam do swojego zachowania kilka drobnych zastrzeżeń.

Po pierwsze – podczas operacji konwersji w funduszach parasolowych oraz na polisie inwestycyjnej zdarzało mi się niechcący mylić subfundusze. Nigdy nie skutkowało to żadnymi wielkimi konsekwencjami i szybko naprawiałem błąd, ale takie roztrzepanie jest niedopuszczalne. Jeśli robię jakąś operację na własnych pieniądzach, nie powinno być wtedy miejsca na tego typu niedopatrzenia.

Po drugie – zbyt lekkomyślnie przeprowadziłem też przeniesienie IKE do funduszu inwestycyjnego. Niedokładnie wypełnione dokumenty opóźniły cały proces o co najmniej trzy tygodnie. Ostatecznie zamiast na początku maja, środki znalazły się w towarzystwie funduszy pod koniec maja, a ja straciłem jakieś 3-5% stopy zwrotu, którą mój portfel mógł w tym dobrym okresie zarobić.

Potem źle zinterpretowałem warunki prowadzenia IKE w tym towarzystwie, w szczególności pojęcia „alokacja środków” i „realokacja środków”. To pierwsze dotyczy podziały nowych wpłat między subfundusze, to drugie podziału obecnych środków między subfundusze. Mogę wykonać 8 zmian alokacji w roku, ale tylko 4 realokacje. O precyzyjnym znaczeniu tych pojęć dowiedziałem się pod koniec listopada, kiedy chciałem zrealizować część zysku na funduszu akcji – niestety wystrzelałem się wcześniej z realokacji (które pomyliłem z alokacjami) i skończyło mi się pole manewru.

Lekcja dla mnie - w przypadku jakichkolwiek wątpliwości związanych z operacjami na finansach, dzwonić i pytać do upadłego. Warto również zawczasu zastanowić się, jakie mogą wystąpić problemy i starać się ich uniknąć.

Po trzecie – wciąż nie jestem zadowolony z ilości czasu i uwagi, które poświęcam monitorowaniu swoich inwestycji oraz liczbie zmian w alokacji aktywów. Jeśli chodzi o to pierwsze, być może potrzebowałem takiego super intensywnego roku, żeby bardziej oswoić się z rynkami, przetworzyć dużą liczbę informacji, wyciągnąć wnioski, itp. Ale moim celem jest dążenie do zdecydowanie mniejszej aktywności – zarówno jeśli chodzi o śledzenie informacji, jak i zmiany w alokacji aktywów.

Co do zmian w alokacji aktywów – w 2013 udało mi się wyeliminować duże kowbojskie posunięcia typu „wszystko w akcje”, „wszystko w obligacje” czy „wszystko w ten lub tamten fundusz” i moje inwestycje mają bardzo jasny kierunek, którego raczej radykalnie nie zmieniam.

Swoje ADHD rozładowuję poprzez częstsze transakcje korygujące o małej wartości (np., konwersje subfunduszy wewnątrz parasola po 100-200zł). Mają one charakter kontrariański, czyli w okresach euforycznych wzrostów realizuję zyski, a w okresach pesymizmu powoli dokupuję jakieś aktywa. Mam dobre doświadczenia z tym podejściem, ale uważam, że jestem wciąż zbyt aktywny.

4. Czy warto być wyłącznie dawcą kapitału?

Mój największy błąd w 2013 i poprzednich latach nie jest związany z żadną konkretną inwestycją – jest bardzo ogólny. Z jakiegoś powodu dużo łatwiej jest mi ulokować oszczędności w depozytach bankowych lub na rynku kapitałowym, niż używać własnego kapitału do bezpośrednich inwestycji we swoje pomysły i inicjatywy.

To dla mnie domyślny tryb działania. Wolę kupić jednostki funduszy inwestycyjnych czy założyć lokatę i być dawcą kapitału dla innych niż wydać przynajmniej część tych środków na rozwój pomysłów, których mi nie brakuje i które z powodzeniem realizuję w pracy dla innych.

Mimo że odkąd skończyłem studia prowadzę działalność gospodarczą, nigdy nie zatrudniałem innych i nie inwestowałem w inny sposób w swoje inicjatywy. W ogóle nie myślałem o tego typu wydatkach jako inwestycjach i optymalnym przeznaczeniu dla części kapitału.

To wielka słabość w moim myśleniu o finansach, z której mam zamiar się stopniowo wyleczyć. Problem jest raczej natury psychologicznej, bo na poziomie racjonalnym nikt nie musi mnie przekonywać, że na rozwinięciu przedsięwzięć, których jestem właścicielem, można zarobić więcej i w bardziej kontrolowany sposób niż np. na giełdzie czy w funduszach.

A przy okazji występuje tu element tworzenia czegoś nowego, który jest dla mnie zawsze źródłem wielkiej satysfakcji. O wiele większej niż wyszukiwanie najlepszych rachunków oszczędnościowych, porównywanie funduszy inwestycyjnych czy analizowanie spółek giełdowych.

Jak mam zamiar wyeliminować ten błąd w myśleniu o alokacji kapitału?

  • wydzielę osobny „fundusz” na finansowanie swoich pomysłów (te pieniądze nigdy nie trafią na rynek kapitałowy tylko będą służyć np. do zakupu narzędzi, opłacania podwykonawców, itp.) i będę z niego regularnie korzystał,
  • będę mierzył swoje inwestycje bezpośrednie w taki sam sposób jak inwestycje finansowe, wyciągał wnioski i szedł do przodu,
  • poświęcę więcej czasu na zorganizowanie aspektów prawnych i księgowych własnej działalności gospodarczej, żeby móc ją z większym przekonaniem rozwijać oraz wyjść z fazy samozatrudnienia.

Podsumowanie – błędy inwestycyjne 2013

Po doświadczeniach mijającego roku najważniejsze, o czym powinienem pamiętać to:

  • nie inwestować w pojedyncze emisje obligacji korporacyjnych,
  • nie inwestować w akcje pojedynczych spółek giełdowych dopóki nie wypracuję warsztatu analitycznego i procesu inwestycyjnego z prawdziwego zdarzenia,
  • być znacznie bardziej uważnym i precyzyjnym podczas wykonywania wszelkich zmian dotyczących moich finansów,
  • być znacznie mniej aktywnym, jeśli chodzi o obserwację rynków oraz zmiany alokacji aktywów, uwolnić czas i uwagę,
  • (super ważne!) wydzielić pulę oszczędności, które mają finansować i zabezpieczać moje inicjatywy, pomysły i przedsięwzięcia, monitorować ich skuteczność.

Zachęcam do zrobienia takiego „rachunku sumienia” w odniesieniu do własnych decyzji finansowych z kończącego się roku.



11 komentarzy:

  1. Moim największym błędem w 2013 roku było założenie na początku marca "lokaty z funduszem obligacji". Różne perturbacje na rynku obligacji sprawiły że po 9 miesiącach jestem tylko kilkadziesiąt złotych do przodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz! Na pewno fundusze obligacji skarbowych zaskoczyły w tym roku na niekorzyść - warto zastanowić się, dlaczego zdecydowałeś/zdecydowałaś się na ten produkt. Prawdopodobnie duży wpływ miały dobre historyczne stopy zwrotów z funduszy obligacyjnych - warto na ten aspekt uważać w przyszłości. Jeśli jakieś aktywa od dawna drożeją, coraz większa grupa inwestorów mówi o nich bezkrytycznie i pojawiają się w ofertach instytucji finansowych, trzeba być ostrożnym. Druga sprawa to kwestia przypadkowości tego typu ofert - moim zdaniem zawsze trzeba się zastanawiać, jak konkretny produkt ma się do całości naszego portfela, naszych celów, założeń, itp. Nie mam nic przeciwko funduszom obligacji i w przyszłości na pewno jeszcze zabłysną - problem polega wierzeniu, że pojedyncza inwestycja czy klasa aktywów zapewni nam zyski i spokój. Pozdrawiam, proszę wracać!

      Usuń
  2. Co do przyczyn: w moim przypadku większy wpływ miało malejące oprocentowanie konta oszczędnościowego (lokata z funduszem dawała 5% na 3 miesiące), a sam fundusz obligacji wydawał mi się również w miarę bezpieczny (od 2009 nie było większych korekt). Co do mojego portfela to fundusze inwestycyjne (łącznie z IKE) stanowią tylko około 15%. Pozdrawiam, życzę wesołych świat BN i udanych inwestycji w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że trochę zbyt surowo się oceniasz. Na błędach trzeba się uczyć, ale też nie da się zawsze wygrywać, no po prostu kiedyś się straci na inwestowaniu i tyle, tak to działa. To przecież legalny hazard. Najważniejsze, żeby zachować spokój i zdrowy rozsądek :)
    Mam nadzieję, że w 2014 roku spełnią się wszystkie Twoje plany, czekam też na posta z podsumowaniem sukcesów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, ha. Dzięki za komentarz! Na przyszły tydzień mam zaplanowany wpis o tym, czego się nauczyłem o finansach w 2013 - być może będzie trochę bardziej pozytywny. Pozdrawiam, prosze wracać!

      Usuń
    2. Być może? Musi być :)

      Usuń
    3. Podziwiam spokój w punktowaniu własnych błędów. Brak emocji i umiejętne wyciąganie właściwych wniosków to jednak bardzo ważne zalety inwestorów :-)

      Usuń
  4. Bardzo wartościowe nauki - dzięki za artykuł - i bardzo jestem pod wrażeniem że otwarcie piszesz o pomyłkach, które większość z nas popełnia, a mało kto się przyznaje. Dzięki ! Bardzo "mocne" i moim zdaniem bardzo słuszne jest to co mówisz że jak nie masz "warsztatu" (co wymaga moim zdaniem kilku lat doświadczenia) w kupowaniu poszczególnych akcji, to nie kupuj ich (tylko wybierz rzeczy typu ETF, kontrakty lub, ostatecznie, mimo kosztów, fundusze). Podobnie z obligacjami korporacyjnymi - mali inwestorzy jak my pownni się niestety ich wystrzegać, bo nie mamy na tyle dużo kapitału aby je dywersyfikować, a stracić można 100%. Świetny artykuł!.

    OdpowiedzUsuń
  5. USTAWA WILCZKA

    Polecam zainteresować się Austriacką Szkoła Ekonomii, Monetaryzmem, Bankami Centralnymi by mieć holistyczne spojrzenie na cykle - te naturalne i te zupełnie sztuczne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Holistyczne spojrzenie - to mi odpowiada i do tego zawsze dążę. Pojęcia są mi znane, ale w skromnym zakresie. Nadrabianie zaległości z historii myśli ekonomicznej oraz instytucji życia gospodarczego trwa - stosuję jedyną działającą w moim przypadku metodę, uczę się w takiej kolejności i tego, co mi odpowiada. Nie mam wykształcenia ekonomicznego, więc nie będę miał tego pewnie podręcznikowo poukładanego - ale czy to konieczne, żeby rozumieć, co się dzieje? Pozdrawiam, proszę wracać!

      Usuń

A co Ty sądzisz?