sobota, 27 grudnia 2014

Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2014?

W tym roku popełniłem mnóstwo błędów. Ale żaden z nich nie był na tyle poważny, żeby zachwiać całokształtem finansów mojej rodziny lub spowodować ostre, długotrwałe turbulencje. To był nudny, ale udany rok – praca przynosiła regularne dochody, oszczędności wypracowały przyzwoitą stopę zwrotu ponad (w tym roku ujemną) inflację, a brak długów zapewniał przyjemny luz. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby każdy kolejny rok był tak samo „nudny”.

Jeśli chodzi o zarządzanie oszczędnościami, najważniejszymi narzędziami stały się dla mnie w ostatnich latach alokacja między klasy aktywów, szeroka dywersyfikacja (również geograficzna) oraz proste strategie inwestycyjne (np. rebalancing). Pomogły mi opanować chaos w myśleniu i decydowaniu o oszczędnościach (które lubię wyraźnie – i trochę inaczej niż branża finansowa – odgraniczać od inwestycji). Te proste narzędzia nie zawiodły w 2014.

A co zawiodło w tym roku? Jakie błędy inwestycyjne popełniłem w 2014?

Jakie błędy popełniłem w 2014?
1. Zbyt ostrożnie w stosunku do funduszy (długoterminowych) obligacji

Jednym z wielkich zaskoczeń tego roku jest bardzo dobra postawa funduszy długoterminowych obligacji skarbowych. Średnia roczna stopa zwrotu dla funduszy polskich obligacji skarbowych wyniosła w 2014 roku ponad 6%, przy czym najlepsze fundusze wypracowały wyniki w przedziale 8-10% od początku roku.

Nie byłem szczególnym beneficjentem tych fantastycznych wyników. W swoim domyślnym scenariuszu zakładałem, że stopy procentowe nie będą jeszcze bardziej obniżane, a po okresie niskiej inflacji zobaczymy jej wyższe odczyty. Wystraszyła mnie również zmienność wyceny funduszy obligacji w połowie 2013 roku. Z tego powodu w części dłużnej portfela zdecydowanie preferowałem bardziej zachowawcze fundusze pieniężne. One również miały udany rok – średnia dla tej grupy to ok. 3,2% od początku roku, ale przeważanie funduszy pieniężnych w 2014 miało negatywny wpływ na stopę zwrotu z części dłużnej mojego portfela.

W przeszłości kilka razy pisałem o bardzo silnej zależności między (z jednej strony) stopami procentowymi oraz inflacją a (z drugiej) cenami i rentownością obligacji. Generalnie, w okresie spadających stóp procentowych i inflacji, ceny obligacji rosną, co przekłada się na wyjątkowo dobre wyniki funduszy obligacji. W okresie rosnących stóp procentowych i inflacji, ceny obligacji spadają, co przekłada się na słabsze wyniki funduszy obligacji.

Mój problem polegał nie na tym, że nie rozumiałem tej zależności, tylko na tym, że prognoza, którą się kierowałem, okazała się fałszywa. Zakładałem powrót wyższej inflacji, a mamy deflację. Zakładałem stabilizację, a w dalszej perspektywie podwyżki stóp procentowych, a mieliśmy kolejną obniżkę. Jest to dla mnie kolejny dowód na to, że zbyt sztywne opieranie swoich decyzji inwestycyjnych o prognozy makroekonomiczne (nawet jeśli jest co do nich powszechna zgoda) to ryzykowne podejście. Pomyłki mogą być częste i irytujące. Będą też wprowadzać ciągłe zamieszanie do portfela, ponieważ po nieudanej prognozie trzeba szukać kolejnej i znowu mieszać w swoich oszczędnościach przypinając nadzieję do nowej prognozy.

Jestem daleki od twierdzenia, że najlepiej być całkowicie głuchym na absolutnie wszystkie prognozy. W przeszłości zdarzało mi się korzystać na trafnych prognozach. Uważam raczej, że nie powinny być one podstawą stawiania wszystkiego na głowie w stylu „teraz wszystko w akcje”, „teraz wszystko w obligacje”, itp.

Za pierwszy i najważniejszy krok w tworzeniu portfela oszczędności uważam nie prognozowanie krótszej i dłuższej przyszłości, tylko alokację między klasy aktywów dostosowaną do naszych potrzeb, celów i możliwości (w tym zdolności do radzenia sobie z ryzykiem). W 2014 zdecydowanie za daleko odszedłem od swojej docelowej alokacji w długoterminowe dłużne papiery skarbowe, szczególnie w formie funduszy obligacji, na rzecz funduszy pieniężnych, kierując się prognozami, które się nie sprawdziły.

I najgorsze jest to, że przy obecnej rentowności polskich dziesięciolatek odczuwam spory opór przed powrotem do swojej swojej docelowej, wyższej alokacji w tę klasę aktywów – mam zamiar rozłożyć to na bardzo długi okres.

2. Sceptycyzm wobec długoterminowych lokat

W 2014 roku pomyliłem się co do lokat długoterminowych, a tak naprawdę w tym roku wyszedł na jaw błąd, który popełniłem w połowie 2013 roku. Byłem wtedy raczej krytyczny wobec kilkuletnich (np. na 24 miesiące) depozytów bankowych, które jeszcze w lipcu-sierpniu ubiegłego roku można było zakładać ze stałym oprocentowaniem w okolicach 4-4,5%.

Moje myślenie było dokładnie identyczne jak w przypadku funduszy obligacji – w sytuacji, gdy stopy procentowe są na rekordowo niskich poziomach, a inflacja jest bardzo niska, a tak było w połowie 2013 roku, większym zagrożeniem jest wzrost stóp procentowych oraz inflacji w perspektywie kilkunastu miesięcy. A taki obrót sprawy faworyzowałby lokaty o krótszym terminie zapadalności, ponieważ one szybciej dostosowują się do nowych okoliczności.

Tymczasem stopy procentowe ponownie zaczęły spadać w 2014 roku, a niska inflacja zamieniła się w deflację. Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs prognozuje (i oczywiście może się mylić), że w 2015 deflacja w Polsce ma szansę się jeszcze pogłębić. Jeśli ktoś kilkanaście miesięcy temu decydował się na dwuletnie lub trzyletnie lokaty ze stałym oprocentowaniem na poziomie 4-5% w skali roku, mógł przez ten cały czas cieszyć się warunkami, które w tej chwili dostępne są chyba tylko w niszowych bankach spółdzielczych oraz SKOK-ach.

Osobiście faworyzowałem w tym okresie depozyty krótkoterminowe (do 6 miesięcy) oraz konta oszczędnościowe – nie tylko dlatego, że wierzyłem w scenariusz makroekonomiczny, który opisałem powyżej, ale również dlatego, że ich płynność lepiej odpowiada moim obecnym potrzebom dla tej części portfela. Ich średnie oprocentowanie utrzymywało się w 2014 roku bardzo blisko poziomu 4% w skali roku, ale gdyby obecne trendy się utrzymały, kolejny rok może być mniej hojny – nastawiam się na wynik bliższy 3-3,5% nawet w najostrzej konkurujących o deponentów bankach komercyjnych.

Błędy w myśleniu o funduszach obligacji długoterminowych oraz lokatach długoterminowych mają kilka wspólnych cech. Po pierwsze – silne poleganie na prognozie makroekonomicznej, która okazuje się fałszywa. W praktyce jesteśmy znacznie mniej zdolni do prognozowania przyszłych stanów polskiej czy światowej gospodarki niż nam się wydaje.

Po drugie – niezrozumienie, że duże procesy gospodarcze rozgrywają się na innej skali czasowej niż nasze życie osobiste. Nawet jeśli mamy silne przeczucie, że czeka nas okres wyższej inflacji czy podwyżek stóp procentowych, może się to wydarzyć nie za kilka miesięcy, jak sądzimy, tylko za kilka czy kilkanaście lat, ponieważ tyle potrzebuje cała gospodarka, żeby przejść cały cykl (np. zadłużenia). W międzyczasie nasze silne przeczucia i poglądy prowadzą nas w niewłaściwym kierunku w krótszych odstępach czasu, które dla przeciętnego inwestora mają większe znaczenie niż dla dużych organizmów typu przedsiębiorstwa czy państwa.

Wciąż nie jestem fanem długoterminowych depozytów bankowych (np. na dwa czy trzy lata), głównie dlatego, że nie widzę w ich obecnym oprocentowaniu znaczącej premii w stosunku do depozytów krótkoterminowych (np. „tylko” 3,5% w skali roku na 36 miesięcy w Santander Consumer). Ale być może za dwa-trzy lata znowu będę musiał się przyznać do błędu, ponieważ w tym czasie oprocentowanie depozytów krótkoterminowych jeszcze bardziej spadnie.

Za jeden z rozsądniejszych sposobów lokowania oszczędności na długi termin w bankach uważam tzw. drabinkę lokat rozłożoną w czasie. Zmniejsza ryzyko „utkwienia” na lata z całymi oszczędnościami w jednej lokacie z niskim stałym oprocentowaniem oraz rozwiązuje problem całkowitego braku dostępu do środków.

3. Rosja, ryzykowne aktywa, podejście kontrariańskie

W 2014 roku tylko raz „spanikowałem”, w sensie sprzedawałem w emocjach i po niskich cenach aktywa finansowe, które nabyłem z myślą o długim terminie. W marcu tego roku w okolicach kulminacji niepewności związanej z relacjami na linii Ukraina-Rosja uwierzyłem, że „kończy się świat” i sprzedawałem (także ze stratą) część ryzykownych aktywów (np. funduszy akcyjnych).

To zachowanie wbrew mojemu najważniejszemu instynktowi, który mówi, że sprzedawanie w czasie paniki i po niskich cenach generalnie obniża przyszłe stopy zwrotu, a kupowanie w czasie paniki i po niskich cenach generalnie podwyższa przyszłe stopy zwrotu. Wielokrotnie pisałem również o tym, że chętnie podejmuję ryzyko związane z niekochanymi, wyprzedawanymi, trudnymi klasami aktywów w nadziei na premię, gdy sytuacja się ustabilizuje.

Dlaczego nie zadziałałem w ten sposób w marcu czy w grudniu 2014, gdy Rosja była pod największą presją inwestorów? Dlaczego wydarzenia wokół tego kraju potrafią skłonić mnie do porzucenia mojego kontrariańskiego nastawienia do inwestowania, które potrafiłem wykorzystać w tym roku chociażby w Turcji czy w ubiegłym roku na polskich małych i średnich spółkach?

Ponieważ w moich żyłach płynie pierwotny lęk związany z Rosją, który wchłonąłem w domu, na lekcjach historii w szkole i z polskich mediów. Nawiasem mówiąc, byłem dwukrotnie w tym kraju (a także na Ukrainie i w Gruzji, gdzie poleciałem w jakiś tydzień po zakończeniu konfliktu zbrojnego z Rosją w 2008 roku). Mam również kilkoro znajomych pochodzących z Rosji, których poznałem albo w Polsce, albo na wyjazdach zagranicznych. Moje prywatne doświadczenia z tym krajem są generalnie pozytywne, a jego obraz w mojej głowie jest bardziej zniuansowany niż powszechne przekonania i stereotypy.

Tak czy inaczej, łatwiej powiedzieć, że będzie się kupować, gdy wszyscy spanikują, niż to rzeczywiście wykonać. Wszystkie przyszłe paniki będą inne niż poprzednie, a my również będziemy ich częścią. Niektóre z nich dotkną nas w bardzo czułe punkty, np. polskie historyczne lęki czy prywatne poglądy polityczne. Niektóre z nich trafią na bardzo trudny okres w naszym życiu zawodowym lub prywatnym. Przez to poczucie niepewności będzie zwielokrotnione. Takie okoliczności to idealny grunt do popełniania nawet najprostszych błędów behawioralnych.

Zastanawiam się, czym się wtedy wybronić przed ich popełnieniem. Oprócz podstawowych narzędzi, czyli alokacji między klasy aktywów, szerokiej dywersyfikacji oraz prostych strategii inwestycyjnych, których rolą jest porządkowanie chaosu informacyjnego i emocjonalnego wokół nas, widzę trzy rozwiązania.

Po pierwsze – lepiej nie inwestować w coś, co wywołuje nasze silne emocjonalne reakcje. Jeśli boimy się zmienności charakterystycznej dla akcji (w tym funduszy akcji), lepiej trzymać się od nich z daleka, ponieważ w trakcie inwestycji na pewno będą „zwodzić” nasze emocje.

Po drugie – warto szukać alternatywnych opinii o zjawiskach, wobec których panuje bardzo silny emocjonalny konsensus (np. sytuacji między Ukrainą i Rosją), szczególnie jeśli są one bardziej stonowane, mniej histeryczne, mniej radykalne, nie odwołują się bezpośrednio do naszych silnych lęków (np. o Rosji zdecydowanie chętniej czytam zagranicznych analityków i zarządzających).

Po trzecie – warto wracać myślami do dość uniwersalnej zasady mówiącej, że generalnie sprzedając pod wpływem paniki i przy niskich cenach obniżamy swoje przyszłe stopy zwrotu, a kupując w trakcie paniki i gdy ceny są obniżone, podwyższamy swoje przyszłe stopy zwrotu. Ta zasada (w odniesieniu do całych rynków i klas aktywów, a nie papierów wartościowych pojedynczych spółek) częściej działa niż nie działa.

Błędom popełnionym w 2013 poświęciłem podobny artykuł sprzed roku.

Tutaj wszystkie artykuły na temat oszczędzania i inwestowanieprywatnej emerytury oraz funduszy inwestycyjnych.


2 komentarze:

  1. Witaj Michale,

    Podobnie ja Ty popełniłem te same błędy. Zakładałem krótkoterminowe lokaty licząc na to, że inflacja odbije do góry i trzymałem się z dala od funduszy inwestycyjnych, no może to ostatnie nie było aż tak złą decyzją, gdyż fundusze akcji polskich nie przyniosły zysków.

    W 2015 roku mam zamiar zakupić jednostki funduszu inwestycyjnego akcji amerykańskich, co sadzisz o tym? Wszystko wskazuje na to, iż giełda amerykańska może nas mimo wszystko zaskoczyć pozytywnie, chyba nie jest tak źle jak większość specjalistów prognozuje. Chciałbym poznać Twoja opinię w tym temacie.

    Pozdrawiam,

    Kamil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, niestety nie wiem, co się stanie z giełdą amerykańską w kolejnych kilkunastu miesiącach. Aktywa reprezentujące ten rynek znajdują się po udziałowej stronie moich oszczędności - z nieznacznym udziałem. Pozdrawiam, proszę wracać!

      Usuń

A co Ty sądzisz?