niedziela, 25 maja 2014

Czy warto mieć punkt odniesienia (benchmark) w inwestowaniu?

Czy moje wyniki inwestycyjne są dobre czy słabe w porównaniu z innymi inwestorami? Czy ryzyko, które podejmuję lokując oszczędności w niegwarantowane klasy aktywów, jest odpowiednio wynagradzane? Czy moje aktywne zarządzanie portfelem funduszy lub akcji daje efekt lepszy niż pasywna alokacja aktywów lub inwestowanie w główne indeksy? Czy moje decyzje inwestycyjne przyczyniają się do realizacji moich celów finansowych?

Jeśli mamy jasny punkt odniesienia w swoich inwestycjach, dużo łatwiej będzie nam odpowiedzieć na te i wiele innych ważnych pytań. Dlatego uważam, że warto mieć dobrze zdefiniowany benchmark (lub kilka benchmarków) nawet jeśli nikt tego od nas nie wymaga.

Jesteśmy przecież inwestorami indywidualnymi i teoretycznie możemy robić, co nam się żywnie podoba (w przeciwieństwie np. do mocno regulowanych funduszy inwestycyjnych) – nie śledzić precyzyjnie swoich wyników, nie porównywać się z nikim i ogólnie żyć w przekonaniu, że jesteśmy wyjątkowi. Mimo tego jestem zdania, że trzymanie się jasnych punktów odniesienia to super ważny element procesu inwestycyjnego. Dlaczego?

Rola benchmarków w profesjonalnym procesie inwestycyjnym

Benchmark w inwestowaniu
Większość zarządzających aktywami oraz funduszy inwestycyjnych polega na benchmarkach. W jakim celu? Po pierwsze, benchmarki takie jak główne indeksy (np. WIG30TR, DAX, BIST100 czy S&P500) służą za gotowe portfele, dzięki którym można otrzymać pasywną ekspozycję na całą klasę aktywów (np. polskie, niemieckie, tureckie czy amerykańskie duże spółki). Pokazują one łączny zwrot dla wszystkich inwestorów uczestniczących w danej klasie aktywów, czyli w pewnym sensie dla całego rynku.

Po drugie, benchmark służy jako wartość bazowa, wobec której możemy porównywać i oceniać wyniki aktywnych inwestorów. Jeśli cały indeks przyniósł 10% zwrotu za ostatni rok, 2% czy 5% zwrotu, nie mówiąc o stracie, funduszu lub inwestora indywidualnego próbującego z nim wygrać to mizerny rezultat.

Zachodni inwestorzy mają dostęp do tanich funduszy indeksowych oraz ETF, których celem jest odzwierciedlanie zachowania indeksów. Mają więc realną alternatywę wobec aktywnie zarządzanych funduszy, które raz wygrywają, a raz przegrywają z rynkiem. Polscy inwestorzy mają niestety niewielki wybór tego typu funduszy, co oznacza, że nie ma prostych sposobów na osiąganie bezpośredniej ekspozycji na główne indeksy (i benchmarki).

Po trzecie, benchmark w postaci indeksu (np. dużych czy średnich spółek) może służyć inwestorowi za punkt startowy do budowania swojego portfela inwestycyjnego. Dla aktywnego zarządzającego najważniejsze pytanie brzmi: do jakiego stopnia i w jaki sposób chciałbym odróżnić własny portfel od swojego indeksu bazowego lub benchmarku?

W żargonie inwestycyjnym istnieją określenia beta oraz alfa. Pierwsze z nich oznacza zwrot dla całej klasy aktywów lub rynku (np. popularnego indeksu giełdowego). Jest on łatwo dostępny za pośrednictwem funduszy indeksowych lub ETF, a także niektórych aktywnie zarządzanych funduszy inwestycyjnych.

Drugie z nich oznacza nadwyżkę ponad zwrot dla całego rynku, która pochodzi z aktywnej selekcji spółek, rotacji spółek, prób wyczucia rynku (market timing) i innych przejawów aktywności inwestycyjnej. Konsekwentne osiąganie stóp zwrotu ponad rynek to największe wyzwanie dla inwestora.

Po co benchmark inwestorowi indywidualnemu?

Na pierwszy rzut oka inwestor indywidualny ma totalną wolność od ograniczeń profesjonalnego procesu inwestycyjnego. Nie musi się z nikim porównywać. Nie musi prowadzić żadnej systematycznej rachunkowości swoich stóp zwrotu czy kosztów. Nie musi określać swojej strategii, celów czy horyzontu inwestycyjnego. Może działać, jak chce.

Jednym z moich odkryć w ostatnich latach jest to, że ta totalna wolność inwestora indywidualnego nie jest wcale pożądana. W praktyce wprowadzała element przypadku i hazardu do moich decyzji inwestycyjnych, których w gruncie rzeczy nie chciałem w swoich finansach.

Brak kompleksowego księgowania zwrotów z kapitału i kosztów na różnych inwestycjach (np. w akcje czy fundusze) sprawiał, że nie byłem w stanie ich na spokojnie ocenić i porównać z alternatywami. Brak strategii sprawiał, że podejmowałem impulsywne, emocjonalne decyzje w reakcji na bieżące wydarzenia, które rzadko przyczyniały się do realizacji dłuższych celów. A brak punktów odniesienia (np. wyników całych klas aktywów, indeksów, itp.) sprawiał, że inwestycje były tak naprawdę zawieszone w próżni – moje własne wyniki nic mi nie mówiły o moich umiejętnościach.

Co uważam za wartościowe benchmarki w swoich inwestycjach?

1. Stopa wolna od ryzyka

Stopa wolna od ryzyka to jedno z kluczowych pojęć w finansach. Oznacza stopę zwrotu z instrumentów finansowych nieobarczonych ryzykiem niewykonania zobowiązania. Ustala się ją najczęściej w oparciu o oprocentowanie bonów lub obligacji skarbowych. Jest to maksymalny zysk, jaki można uzyskać bez ponoszenia ryzyka.

Z praktycznych względów dla wielu przeciętnych oszczędzających, w tym mnie, takim najmniej ryzykownym instrumentem finansowym będą depozyty bankowe (zarówno rachunki oszczędnościowe, jak i lokaty).

Dlatego przeciętne oraz faktyczne oprocentowanie depozytów w bankach, z których usług korzystam, jest dla mnie ważny punktem odniesienia. Mogę dzięki nim ochronić kapitał oraz wypracować niewielki zysk bez ponoszenia ryzyka charakterystycznego np. dla rynku akcji.

W tej chwili stopę wolną od ryzyka oceniam na ok. 3,6-3,7% w skali roku. Jest to wartość nominalna, która nie uwzględnia wpływu inflacji oraz podatku od zysków kapitałowych.

Jako że jestem konserwatywnym inwestorem (stosunkowo niska skłonność do ryzyka) oraz nie mam wyrafinowanego warsztatu inwestycyjnego, dzięki któremu mógłbym swobodnie poruszać się w świecie papierów wartościowych, funduszy i innych form inwestowania, stopa wolna od ryzyka to dla mnie podstawowy punkt odniesienia.

Tyle mam bez wysiłku. Tyle mam niezależnie od ruchów na rynkach. Tyle mam bez stresu i podejmowania ryzyka.

2. Inflacja

Jednym z moich celów jest ochrona (i wzrost) realnej wartości kapitału, więc ważnym punktem odniesienia jest dla mnie również inflacja w Polsce. Zależy mi, żeby bezpieczne lokaty kapitału (np. depozyty bankowe, konta oszczędnościowe, fundusze pieniężne) systematycznie pokonywały inflację i przynosiły realny zysk. Po bezpiecznej stronie portfela nie zależy mi aż tak bardzo na wysokości zysku i zadowalam się stopą wolną od ryzyka.

Co ważne, w przeciwieństwie do oprocentowania depozytów, które podawane jest w odniesieniu do przyszłości, inflacja bazowa CPI podawana jest w odniesieniu do przeszłości. Czyli tak naprawdę dopiero za kilka czy kilkanaście miesięcy dowiemy się, czy nasza lokata przyniosła realny zysk.

W tej chwili podstawowy wskaźnik inflacji utrzymuje się na rekordowo niskich poziomach. Ostatni odczyt z kwietnia 2014r. pokazuje wzrost cen o 0,3% rok do roku oraz 0% miesiąc do miesiąca. To oznacza, że oszczędzający i inwestorzy mogą cieszyć się wyższą realną stopą zwrotu za poprzedni rok (niż gdyby inflacja była wyższa).

Warto jednak przede wszystkim wybiegać w przyszłość, kiedy wzrost cen będzie prawdopodobnie przyspieszał i zjadał coraz większą część nominalnych zysków na lokatach i stopach zwrotu z inwestycji (np. w fundusze, obligacje czy akcje).

3. Stopa zwrotu głównych indeksów rynków akcji

W swoich inwestycjach stawiam na trzy podstawowe klasy aktywów – gotówkę (depozyty bankowe), obligacje i akcje. To one składają się na moją całościową alokację aktywów. Rolą akcji (przede wszystkim w formie funduszy inwestycyjnych) jest wypracowywanie dodatkowej stopy zwrotu ponad stopę wolną od ryzyka.

Jestem zachowawczy, więc akcje nigdy nie będą dominowały w całości moich finansów osobistych, ale ich znacznie uważam za bardzo istotne i obserwuję różne rynki akcyjne. Stopy zwrotu na niektórych z nich to dla mnie ważny punkt odniesienia.

Dopóki będę zarabiał i wydawał w złotówkach, najważniejszym rynkiem akcji i benchmarkiem będzie dla mnie WIG. Powinien być to też główny punkt odniesienia dla uniwersalnych funduszy polskich akcji oraz inwestorów indywidualnych operujących na GPW w Warszawie.

W 2013r. indeks szerokiego rynku WIG, w który niestety nie da się zainwestować za pomocą taniego funduszu indeksowego lub ETF, dał zarobić 8,06%. Taki wynik, mimo wszystkich zawirowań i całej zmienności w trakcie roku, osiągnąłby teoretyczny inwestor, który kupiłby wszystkie akcje w ilościach proporcjonalnych do wpływu spółek na cały indeks na pierwszej sesji i sprzedał na ostatniej.

Stopy zwrotu WIG od 1998

Mediana dla uniwersalnych funduszy akcji wynosiła w 2013r. 9,8%, przy czym najlepszy zarobił 49,7%, a najgorszy przyniósł 16,5% straty.

Fundusze akcji stopy zwrotu od 2004

Jeśli ktoś na stałe lub tymczasowo przeważa w portfelu jakiś segment spółek, punktem odniesienia powinny być indeksy odzwierciedlające zachowanie tej części rynku.

Dla inwestorów nastawionych na duże biznesy najlepiej sprawdzą się indeksy WIG20 oraz WIG30, szczególnie w wersjach Total Return, które uwzględniają reinwestycję dywidend. W końcu praktycznie wszystkie fundusze inwestycyjne w Polsce reinwestują, a nie wypłacają dywidendy, więc nie powinny być oceniane na podstawie indeksów cenowych. Również inwestorzy indywidualni, jeśli nie są w fazie konsumowania swojego kapitału, skłaniają się raczej do dalszego inwestowania zysków.

Dla inwestorów nastawionych na średnie i małe spółki najlepszym punktem odniesienia będą indeksy WIG50 oraz WIG250, które niedawno zastąpiły mWIG40 oraz sWIG80.

Istnieją również łatwo dostępne benchmarki dla inwestorów sektorowych (np. WIG-Energia, WIG-Deweloperzy, WIG-Informatyka, WIG-Media czy WIG-Banki) oraz specjalizujących się w inwestycjach w spółki dywidendowe (WIGdiv) czy spółki ukraińskie (WIG-Ukraine).

Dla dywersyfikacji geograficznej utrzymuję część kapitału w funduszach opartych o zagraniczne rynki akcji i dlatego przyglądam się również indeksom zagranicznych giełd (np. BIST100, FTSE Athex 20, DAX, S&P500 czy SENSEX) oraz dużym globalnym indeksom np. MSCI World oraz MSCI Emerging Markets. Ważną komplikacją w ich przypadku jest to, że są denominowane w innych walutach niż złotówka, więc trzeba dodatkowo brać pod uwagę wpływ zmian kursowych.

4. Rentowność obligacji

Brakuje mi trochę dobrze udokumentowanych, powszechnie używanych indeksów grupujących polskie obligacje skarbowe oraz korporacyjne. Za najważniejszy wskaźnik w tym segmencie uważam rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych na rynku wtórnym, która jest co prawda odwrotnością ceny, ale zawiera duży ładunek informacyjny.

W tym roku długoterminowe polskie obligacje pozytywnie zaskakują, a ich rentowność jest w tej chwili znacznie poniżej 4% rocznie. Na początku roku niewiele osób przewidywało taki obrót spraw – rentowność miała raczej rosnąć w oczekiwaniu na coraz wyższą inflację i podwyżki stóp procentowych.

rentowność obligacji dziesięcioletnich maj 2014

Z braku innych narzędzi za praktyczny punkt odniesienia dla inwestycji w obligacje skarbowe i korporacyjne uważam średnie wyniki polskich funduszy inwestycyjnych reprezentujących te klasy aktywów oraz wyniki kilku funduszy, które uważam za liderów w swoich kategoriach.

Fundusze obligacji skarbowych wyniki 2014

5. Aktywa twarde i waluty

W mniejszym zakresie przyglądam się także cenom nieruchomości, złota oraz innych surowców. W żaden z tych rynków nie jestem w dużym stopniu bezpośrednio zaangażowany, ale doceniam ich wpływ na resztę układanki.

Za super ważne dla rynków uważam również kursy wymiany walut, a moje szczególne zainteresowanie wzbudzają wszystkie dynamiczne dewaluacje w stosunku do głównych walut światowych (np. tureckiej lity na przełomie 2013/2014), które bardzo często zbiegają się z ciekawymi okazjami inwestycyjnymi.

Czy warto mieć punkt odniesienia przy zarządzaniu swoim kapitałem?

Jeśli chcemy systematycznie śledzić swoje wyniki i widzieć je w szerszym kontekście, poleganie na benchmarkach jest moim zdaniem bardzo praktyczne. Dostajemy narzędzie do rzetelnego porównania oraz porządkujemy swój proces inwestycyjny, który bez takich ograniczeń ma tendencję do ulegania chaosowi i przypadkowi rządzącymi finansami.

Zamiast od razu rzucać się na astronomiczne stopy zwrotu z akcji, funduszy czy innych instrumentów, które są możliwe do osiągnięcia jednorazowo, ale w długim okresie mało prawdopodobne do utrzymania, spróbujmy dzięki swoim decyzjom i konsekwencji wypracować stopę zwrotu porównywalną z rynkiem (np. WIG) czy choćby o procent czy dwa wyższą niż stopa wolna od ryzyka.

Wbrew pozorom wielu początkujących inwestorów ma poważny problem nawet z tym. Potykają się o krótkoterminową zmienność, własne, rozgrzane do czerwoności emocje czy braki w podstawowym warsztacie inwestycyjnym. Ponoszą straty, zniechęcają się, itp.

Być może gdyby ich oczekiwania zakotwiczone były w bardziej realistycznych punktach odniesienia (np. stopie wolnej od ryzyka, średnich wynikach funduszy inwestycyjnych, stopach zwrotu głównych indeksów, itp.), mogliby uniknąć niepotrzebnych dramatów i w bardziej zrównoważony sposób zarządzać swoim kapitałem.


2 komentarze:

  1. Przeczytalem wszystkie wpisy na blogu w tydzien, troche czasu zajęło ale naprade jeden z lepszych. Przystępny język nawet dla laika. Po 5 letniej przerwie postanowiłem ponownie zająć sie powaznie moimi finansami. A dzisiejszy wpis trzyma poziom.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, wielkie dzięki. Cieszę się, że blog zainspirował Pana do pozytywnej zmiany w finansach. Moim zdaniem finanse to podstawa dobrej jakości życia dzisiaj i w przyszłości. Pozdrawiam i proszę wracać!

    OdpowiedzUsuń

A co Ty sądzisz?