niedziela, 20 października 2013

Czy strategia „kup i trzymaj” ma sens?

Największy problem ze strategią „kup i trzymaj” polega na tym, że jej tak naprawdę nie ma. Dlaczego? Gdyby zapytać kilku inwestorów (od początkujących po profesjonalnych zarządzających wielkimi aktywami), jak dokładnie rozumieją to podejście do lokowania kapitału na rynku, każdy prawdopodobnie zdefiniowałby je inaczej.

Pisząc o dokładnej definicji mam na myśli długość inwestycji, która klasyfikuje nas jako inwestorów typu „kup i trzymaj” (np. co najmniej rok, co najmniej dekada, itp.), styl zajmowania i zamykania pozycji na rynku (za jednym zamachem vs rozłożone w czasie) oraz alokacja aktywów (ile w akcjach, ile w obligacjach, ile w gotówce) i jej dopuszczalne zmiany (kiedy, jak, dlaczego, itp.).

Spróbujmy lepiej opisać pojęcie strategii „kup i trzymaj” oraz zastanowić się, czy ona w ogóle ma sens?

Co to jest strategia „kup i trzymaj”?

Jak działa strategia kup i trzymaj
Podstawowym założeniem strategii „kup i trzymaj” jest to, że inwestor lokuje kapitał na długi okres i nie wykonuje częstych zmian w swojej inwestycji.

Jak długi okres i jak częstych zmian? To jest właśnie kwestia sporna – najbardziej zatwardziali zwolennicy tego podejścia mówią o całych dekadach, w podobny sposób inwestują również duże, powolne instytucje takie jak fundusze emerytalne i wiele funduszy inwestycyjnych. Ale czytałem też raporty, w których mianem „kup i trzymaj” określa się inwestycję, którą utrzymujemy przez więcej niż (zaledwie) rok i w każdym kolejnym roku nie dokonujemy w niej więcej niż dwóch zmian (np. realokacji aktywów)!

W każdym razie przy podejściu „kup i trzymaj' mamy do czynienia z dłuższym okresem inwestycji, mniejszą aktywnością inwestora i ograniczoną wiarą w możliwość oraz sens wyczuwania krótkoterminowych trendów na rynku (tzw. market timing).

To podejście jest podszyte przekonaniem, że w dłuższym terminie (np. za rok, dziesięć lat, dwadzieścia lat) wartość jakiegoś aktywa (np. akcji spółki lub jednostki funduszu akcyjnego) będzie wyższa niż dzisiaj i będzie można je odsprzedać z zyskiem.

Czy strategia „kup i trzymaj” ma sens?

W najbardziej ekstremalnej wersji, którą można by podsumować jako „kup i zapomnij”, a jeszcze gorzej „kup drogo i zapomnij”, mam dla niej niewiele sympatii. Ale jeśli wprowadzimy do tego pasywnego podejścia kilka modyfikacji oraz unikniemy kluczowych błędów, może być to naprawdę dobra strategia. Jakie to modyfikacje? Jakie to błędy?

1. psychologia strategii „kup i trzymaj”

Przyjrzyjmy się wykresowi indeksu WIG od 1991 roku. W tym czasie inwestorzy mieli do czynienia z kilkom hossami, bessami oraz okresami stagnacji na rynku. Nic nie wskazuje na to, żeby w przyszłości miało być inaczej – z zasady rynek akcji charakteryzuje olbrzymia zmienność.

Czy opłaca się kupić i trzymać fundusze inwestycyjne

Teraz – warto zastanowić, kiedy do świadomości inwestora trafia przekaz, że strategia „kup i trzymaj” jest skuteczna. Odpowiedź – wtedy gdy są na to dowody. A kiedy są dowody? Po latach wzrostów, w czasie zaawansowanej hossy, relatywnie blisko szczytów.

Na początku 2007r. ktoś, kto ulokował pięć lat wcześniej jakiś kapitał na rynku akcji (np. przez fundusze), kilkakrotnie go pomnożył. Pięć lat to sporo czasu – można spokojnie mówić o podejściu „kup i trzymaj”.

W tym momencie (początek 2007r.) łatwiej było wykazać, że „kup i trzymaj” działa (historyczne wyniki na rynku akcji, powszechny optymizm), a inwestorzy chcieli w to wierzyć – przecież przychodzą na rynek po to, żeby też pomnożyć swój kapitał.

W kolejnych latach na rynki akcji zawitała bessa, a powszechny optymizm zastąpił powszechny fatalizm – najpierw kryzys bankowy w USA, potem problemy z zadłużeniem Grecji i innych krajów południa Europy, złym informacjom nie było końca.

Nagle – patrząc kilka lat wstecz na wykres WIG – widzimy same straty. Możliwe, że ktoś kto zainwestował w stylu „kup i trzymaj” w 2007r. do dzisiaj nie odzyskał swojego kapitału, szczególnie jeśli zrobił to przez drogie polskie fundusze akcyjne.

W 2008r. czy 2009r. nikt nie śmiał mówić o skuteczności strategii „kup i trzymaj” - jak by się to miało do długoterminowych stóp zwrotu z polskich akcji, które w tym momencie były ostro ujemne? W tamtym okresie panowało przekonanie, że należy inwestować krótkoterminowo, ciąć straty, brać zyski, a najlepiej w ogóle nie uczestniczyć w rynku, tylko zakładać lokaty bankowe.

Przenieśmy się do października 2013r. - pięć lat później okazuje się, że okres 2008-2013 był znowu fenomenalny dla inwestorów ze strategią „kup i trzymaj”. Można było spokojnie kupić w 2008r. tanie jednostki funduszy inwestycyjnych, zająć się przez ten czas czymś innym i patrzeć, jak powiększa się nasz kapitał. Tylko kto skorzystał z tego podejścia w obliczu dominujących nastrojów w na przełomie 2008 i 2009 roku (tylko krótki termin, tnij straty, bierz zyski, lokaty, itp.)?

Podsumowując, mamy tu do czynienia z psychologicznym paradoksem, z którego istnienia warto zdawać sobie sprawę – im lepsze są w tej chwili długoterminowe stopy zwrotu z rynku akcji i większy optymizm inwestorów co do przyszłości, z tym większą sympatią będziemy spoglądać w kierunku strategii „kup i trzymaj”.

Niestety są to historyczne wyniki, które mogą się nie powtórzyć, a optymizm jest najprawdopodobniej tymczasowy. Jeśli nastąpi okres dłuższych spadków (a kiedyś musi), jest duże zagrożenie, że porzucimy naszą strategię „kup i trzymaj” na stracie z poczuciem rozgoryczenia.

Im większe są długoterminowe straty z rynku akcji i mniejszy optymizm inwestorów co do przyszłości, tym mniejszą sympatią będziemy darzyć strategię „kup i trzymaj”. Te historyczne straty mogą jednak się nie powtórzyć. Jest duże zagrożenie, że w kolejnych miesiącach lub latach będziemy ignorować giełdę szukając bezpieczeństwa (np. w lokatach) właśnie wtedy, gdy jest tanio, dostępna jest premia za ryzyko, a strategia „kup i trzymaj” ma największe uzasadnienie.

Innymi słowy – strategia „kup i trzymaj” może nie przynieść założonych rezultatów, jeśli kupujemy drogo na fali optymizmu, a potem opuszczamy w panice rynek, gdy zaczyna dominować pesymizm, a ceny spadają.

Strategia „kup i trzymaj” może przynieść świetne rezultaty, jeśli kupujemy tanio w okresie zniechęcenia i sprzedajemy dużo drożej, gdy sentyment i ceny są na zupełnie innych, wyższych poziomach.

2. narzędzia do inwestowania w stylu „kup i trzymaj”

Co kupić i trzymać, żeby zapewnić sobie w długim okresie wysoką stopę zwrotu? Otóż wbrew pozorom jest to kluczowe pytanie dla każdej osoby, która chciałaby pozostawać z kapitałem na rynku przez dłuższy czas.

A)

Rynek akcji oferuje w długim terminie najwyższą stopę zwrotu, więc może warto zdecydować się na polskie fundusze akcyjne? To byłby naprawdę dobry pomysł, gdyby były o trzy czwarte tańsze niż w tej chwili.

Chodzi mi o opłaty w funduszach inwestycyjnych, szczególnie stałą opłatę za zarządzanie pobieraną od wartości aktywów. Towarzystwa każą sobie płacić od 3,5 do 5% wartości aktywów rocznie za zarządzanie funduszami akcyjnymi. W długim terminie ma to kolosalny wpływ na wynik inwestycji.

Jeśli na dodatek lokujemy kapitał w złym momencie (np. podczas zaawansowanej fazy hossy), a fundusz ma słabą jakość zarządzania i wyniki gorsze od rynku, właśnie preparujemy dla siebie fatalną długoterminową inwestycję w stylu „kup i trać”.

Niestety ocena jakości zarządzania w towarzystwach funduszy inwestycyjnych jest niebywale trudna, a jej wyniki zmieniają się w czasie (np. na skutek rotacji najlepszych pracowników do innych towarzystw).

Opłaty i koszty związane z polskimi funduszami akcyjnymi będą na pewno mniej odczuwalne w okresie wzrostów na rynku akcji. Zdecydowana większość funduszy wypracowała solidne zyski netto dla inwestorów od dołka bessy na przełomie 2008 i 2009 roku. Strategia „kup i trzymaj” zainicjowana, gdy jest naprawdę tanio i ryzykownie, powinna się więc udać nawet w drogich funduszach inwestycyjnych.

B) 

Jeśli nie fundusze, to może pojedyncze spółki, np. dywidendowe? Może warto jednorazowo lub stopniowo dokupować akcji wybranych firm? W ten sposób mamy większą kontrolę nad swoją inwestycją i – co najważniejsze – nie płacimy za zarządzanie.

To moim zdaniem świetne rozwiązanie pod warunkiem, że kupujemy odpowiednio duży i zróżnicowany koszyk papierów wartościowych. W mojej relatywnie krótkiej historii na rynku kapitałowym już kilka razy spełnił się najgorszy koszmar inwestora, czyli bezpowrotna strata kapitału na jakichś akcjach lub obligacjach.

Pod koniec ubiegłego roku zbankrutowała firma Euromark i zabrała ze sobą wszystkie pieniądze, które w nią zainwestowałem. Bardzo nisko oceniam prawdopodobieństwo odzyskania na oryginalnych zasadach kapitału zainwestowanego w obligacje korporacyjne firmy Gant, która kilka dni temu ogłosiła upadłość układową. Niedawno główny akcjonariusz Barlinka ogłosił, że skupuje wszystkie akcje tej firmy po 1,30zł i ściąga firmę z giełdy – dla mnie oznacza to definitywną stratę, bo kupowałem je drożej i czekałem na wyjście spółki na prostą.

Gdybym był w tych papierach wartościowych mocno skoncentrowany, te straty mogłyby kompletnie zdemolować mój długoterminowy portfel inwestycyjny. Nie ma co oczekiwać, że konkretne firmy będą z nami za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat i nie wykręcą nam w tym czasie żadnego numeru. Tak naprawdę – powinniśmy właśnie oczekiwać jakichś turbulencji, niemiłych niespodzianek i czarnych łabędzi na rynku kapitałowym.

Dlatego jeśli ktoś chce sam inwestować w akcje i obligacje na zasadzie „kup i trzymaj” powinien myśleć jak fundusz inwestycyjny lub fundusz emerytalny – po pierwsze rozkładać ryzyko pomiędzy dużą liczbę spółek i branż, a po drugie dokonywać konsekwentnej selekcji i rotacji aktywów na podstawie jasnych kryteriów.

C) 

Pośrednim rozwiązaniemfundusze ETF. Dla mnie, osoby bez kompetencji do analizy i selekcji konkretnych papierów wartościowych, jest to optymalne rozwiązanie. Z jednej strony mam znacznie niższe koszty za zarządzanie niż w tradycyjnych funduszach akcyjnych (np. 0.5% rocznie), z drugiej od razu kupuję koszyk różnych akcji lub obligacji i nie muszę się martwić o ryzyko specyficzne dla pojedynczych spółek (jak Euromark, Gant czy Barlinek).

Za jednym zamachem kupuję cały rynek (a więc z założenia lepsze i gorsze aktywa), co jest też olbrzymim uproszczeniem procesu samodzielnej selekcji i zarządzania dużym portfelem akcji i obligacji (a ten wymaga czasu i uwagi, które najchętniej spożytkowałbym inaczej).

Jeśli dodatkowo uważamy, żeby nie wpaść w pułapkę kupowania drogo na fali optymizmu, tylko gustujemy w aktywach znajdujących się tymczasowo w niełasce, fundusze ETF mogą być naprawdę tanim i skutecznym sposobem na realizowanie strategii „kup i trzymaj”.


3. alokacja aktywów na różne okoliczności

Trudno oczekiwać, że przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będziemy robić dokładnie to samo bez względu na okoliczności – jest to przede wszystkim niezgodne z naszą naturą, która każe nam dynamicznie dostosowywać się do zmieniającej się rzeczywistości.

Strategia „kup i trzymaj” zakłada długoterminowe zaangażowanie oraz mniej aktywne podejście (np. zmiany w portfelu raz na pół roku czy raz na rok), więc i tak jest dużo mniej dynamiczna niż to, co robi większość inwestorów z ADHD, którzy nieustannie poszukują nowych okazji, przełomowych informacji, zwrotów w trendach, itp., najczęściej tam, gdzie ich nie ma.

Nie jestem jednak przekonany do zwolenników kompletnie statycznych strategii (np. uśredniania ceny, okresowego rebalancingu opartego o tolerancję ryzyka, itp.). Ideałem byłaby dla mnie strategia „kup i trzymaj” ze zmienną alokacją aktywów dostosowującą się do okoliczności (np. etapu cyklu koniunkturalnego, poziomów wycen spółek lub rentowności obligacji, ale też naszych celów, horyzontu inwestycyjnego i tolerancji na ryzyko)

Jak by to miało wyglądać? Warto zacząć od naszych osobistych okoliczności. Powiedzmy, że inwestujemy z myślą o edukacji dziecka, z kapitału będziemy chcieli skorzystać nie wcześniej niż za 10-15 lat i ogólnie nie jesteśmy pozytywnie nastawieni do ryzyka inwestycyjnego (tak rozumiem to pojęcie).

Powiedzmy, że z takiej mikstury okoliczności wychodzi nam następująca domyślna alokacja aktywów – 30% akcje, 35% obligacje, 35% gotówka.

Te proporcje możemy teraz do pewnego stopnia zmodyfikować w oparciu o okoliczności rynkowe. Jeśli akcje są wciąż tanie (np. na podstawie takich wskaźników jak cena do zysku, cena do wartości księgowej), na rynku panuje pesymizm, a z danych makroekonomicznych wynika, że okres dekoniunktury w gospodarce może w nieodległej przyszłości minąć – rośnie prawdopodobieństwo, że jest to w tej chwili niedoceniona klasa aktywów, z dużą premią za ryzyko. Warto zwiększyć jej udział w alokacji aktywów, np. do 40% czy 50%.

Jeśli akcje są drogie, na rynku panuje powszechny optymizm i trudno sobie wyobrazić, żeby dane makroekonomiczne miały się jeszcze bardziej poprawić (firmy nie mogą zwiększać zysków czy dywidend w nieskończoność, dobre czasy nie trwają wiecznie), może warto zachować więcej ostrożności w naszej alokacji aktywów i zmniejszyć udział akcji do 10% lub 20%, szczególnie jeśli zarobiliśmy już na swojej obecności na tym rynku.

W podobny sposób można analizować ceny i rentowność obligacji skarbowych i korporacyjnych, które mają wpływ na oprocentowanie nowych obligacji i lokat oraz stopy zwrotu z funduszy obligacyjnych i pieniężnych.

Przy takim podejściu do swojej obecności na rynku warto jednak pamiętać o tym, że:

a) cykle gospodarcze nie są w 100% przewidywalne, a ich analiza wymaga wiedzy i czasu,

b) wśród inwestorów w każdym momencie będzie panowała niezgoda i niepewność co do kondycji gospodarki i jej przyszłości, nie każdy będzie miał rację,

c) nie da się dokładnie prognozować stanu rynku czy gospodarki w przyszłości, każda prognoza jest obarczona potencjałem błędu, który może wpływać na wynik inwestycji,

d) duże procesy i cykle koniunkturalne mają charakter długoterminowy i zazwyczaj nie mają wiele wspólnego z codziennym hałasem informacyjnym – nasza alokacja aktywów nie będzie musiała (i nie powinna) się zmieniać 30 razy w ciągu roku w odpowiedzi na komentarze analityków, krzykliwe nagłówki artykułów na portalach inwestycyjnych czy duże jednodniowe czy tygodniowe spadki na giełdzie!

e) nie da się w długim terminie nie ponosić nigdy strat, nie robić błędów i przechytrzyć za każdym razem wszystkich innych inwestorów.

Do realizacji tak rozumianej strategii „kup i trzymaj” dobrze nadają się fundusze parasolowe, dzięki którym można przenosić kapitał między klasami aktywów bez kosztów oraz bez naliczania podatku Belki po każdej zyskownej transakcji.

Czy strategia „kup i trzymaj” ma sens – podsumowanie

Moim zdaniem zdecydowanie tak, ale najpierw należy ją odpowiednio zdefiniować i zmodyfikować. Warto również wystrzegać się dużych, długoterminowych, pasywnych inwestycji w zaawansowanej fazie hossy lub rynkowego entuzjazmu dla jakiejś klasy aktywów.

Niestety – paradoksalnie to właśnie wtedy historyczne wyniki (np. funduszy akcyjnych, ceny złota, itp.) dostarczają najmocniejszych „dowodów” na to, że „kup i trzymaj” działa. W takich okolicznościach ostrożność i zdrowy rozsądek są w cenie.

Strategia „kup i trzymaj” zadziała tylko wtedy, jeśli najpierw mamy odwagę kupować tanie i ryzykowne aktywa pozostające w niełasce, a potem mamy cierpliwość, żeby a) nie sprzedać ich, gdy będą nadal pod presją (nikt nie kupuje na idealnym dołku!), b) nie sprzedać ich za szybko, gdy zaczną drożeć i wracać do łask inwestorów.

Skuteczna realizacja tej strategii wymaga olbrzymiej determinacji i silnej psychiki, ale pozwala osiągnąć wysokie stopy zwrotu bez dużej ilości transakcji i prób ciągłego, krótkoterminowego przechytrzenia rynku.

W zarządzaniu większym portfelem inwestycyjnym może pomóc alokacja aktywów dopasowana do indywidualnych i rynkowych okoliczności – przy strategii „kup i trzymaj” nie powinniśmy jej jednak zbyt często i zbyt drastycznie zmieniać.

4 komentarze:

  1. Mnie zastanawia tylko jedno. Czy to się opłaca? Kupować tanio i sprzedawać za dwa albo trzy razy tyle po 10 latach - teoretycznie wszystko jest pięknie, ale czy po rozłożeniu zysku na rok, na miesiąc, nie wyjdzie na to, że zarobimy tylko kilka groszy więcej niż na lokacie?

    Ostatnio bawię się walutami i wyliczałam na podstawie wykresów za ostatni rok - zakładając, że nie przegapiłabym żadnej, nawet małej okazji - ile miałabym zysku. Wyszedł niecały 1% więcej, a ryzyko jest o wiele wyższe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej trafna wątpliwość - można to obliczyć, pisałem o tym tutaj. Druga rzecz to naliczanie podatku - na lokatach czy kontach oszczędnościowych Belka regularnie pomniejsza wartość naszego kapitału. Przez ostatnie 5 lat WIG wzrósł o 83% - jeśli ktoś kupił tanio i siedział na tyłku zarobił wielokrotnie więcej niż na lokatach. Problem polega na tym, że rzadko kto jest zdolny do wykonania tej prostej strategii.

      Usuń
    2. I za każdym razem inwestycja przebiega inaczej. Jeszcze nie widziałam tak dobrego opisu, jak obliczyć zysk z inwestycji - dzięki! :)

      Usuń
    3. Dzięki, pozdrawiam, proszę wracać!

      Usuń

A co Ty sądzisz?